Strony

05 sierpnia 2015

Dmitry Glukhovsky - Czas zmierzchu


Zawodowy tłumacz otrzymuje zlecenie przekładu hiszpańskiego dziennika wyprawy, która w XVI wieku z polecenia franciszkanina Diega de Landy wyruszyła po święte księgi Majów. Im bardziej tłumacz ulega fascynacji księgą, tym śmielej tajemnicze bóstwa Majów przenikają do współczesnej Moskwy. Duszna atmosfera tropikalnej selwy zadomawia się w arbackich zaułkach…
Tymczasem z nagłówków gazet, z wiadomości radiowych i telewizyjnych napływają niepokojące doniesienia o kolejnych kataklizmach. Zniszczenia są ogromne, a ofiar – tysiące.
Co łączy wierzenia Majów z naszym, zdawałoby się, postreligijnym postrzeganiem rzeczywistości? Czy jest jakiś związek między współczesnymi wydarzeniami a wyprawą opisaną na kartach tajemniczego dziennika? Związek ten zdaje się dostrzegać tylko jeden człowiek.


Z Dmitrem Glukhovskym miałam już do czynienia za sprawą jego słynnej książki „Metro 2033” i przez nią miała ochotę na dalsze spotkania z tym autorem. Tym razem padło akurat na „Czas zmierzchu”.

Pierwszymi słowami jakie nasunęły mi się po przeczytaniu tej powieści to „jejciu, to było mega dziwne”. Inaczej tej książki opisać się nie da.

Głównym bohaterem i narratorem opowieści jest trzydziestoparoletni tłumacz mieszkający w Moskwie. Dopiero, gdy mija prawie 250 stron, czyli ponad połowa książki, dowiadujemy się jak ma on na imię. Jest to mężczyzna po rozwodzie, samotnik, który stroni od innych ludzi, a także od zdobyczy technologicznych. No i jest jeszcze tajemniczy narrator drugiej opowieści, Hiszpan – konkwistador, który w XVI wieku przedziera się przez dziewicze lasy Jukatanu, w celu znalezienia ksiąg starożytnych Majów.

Cała historia dzieje się dwutorowo. Z jednej strony obserwujemy właśnie naszego drogiego tłumacza, a z drugiej konkwistadora z kart dziennika sprzed prawie 500 lat. Początek książki może nie jest jakoś dziwny, lecz z każdą kolejną stroną robi się coraz dziwaczniej, by punkt dziwaczności osiągnąć pod koniec. Razem z tłumaczem nie mogłam doczekać się kolejnych rozdziałów tajemniczej historii, ponieważ to one najbardziej mnie wciągnęły. Nużyły mnie trochę opisy parzenia kawy czy snów bohatera, przez co momentami ciężko mi się czytało. Jednak jego historia nie była też taka zła. Można było z łatwością poczuć jego strach, kiedy działy się te niewytłumaczalne zjawiska i samemu zacząć się zastanawiać czy bohater na pewno nie zwariował, a to tylko iluzja.

Jest też ciężki język książki i dosyć długie rozdziały, które także momentami mnie męczyły. Przydługie opisy i praktycznie bark dialogów również nie pomagały przy czytaniu.

Jednak Dmitry Glukhovsky w swojej powieści nie zawarł tylko majańskiej legendy o końcu świata, którą każdy zna każdy. Porusza on także w niej rzeczy dla nas bliskie, takie jak przemijanie, nieuchronność śmierci, a także iluzoryczne poczucie nieśmiertelności.

Podsumowując. Opis i okładka przyciągają, ale zawartość nie powala jakoś na kolana. Można to było pociągnąć trochę inaczej i dodać więcej dynamizmu, zwłaszcza, gdy obserwuje się poczynania Moskwianina.

Moja ocena: 3+/6

Tytuł: Czas zmierzchu
Tytuł oryginalny: Сумерки
Seria: ---
Autor: Dmitry Glukhovsky
Premiera: 9.11.2011r.
Ilość stron: 400
Wydawca: Wydawnictwo Insignis
Cena: 39,99 zł

Recenzja bierze udział w wyzwaniach: Czytam fantastykę, Książkowe porządki.

2 komentarze:

  1. Mam Metro 2033, może będzie lepsze niż "Czas..."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie osobiście "Metro 2033" podobało mi się bardziej niż "Czas..." :)

      Usuń

Drogi Czytelniku/Czytelniczko!
Cieszę się, że dotarliście aż tutaj i mam nadzieję, że Wam się podoba :D A skoro już tu zajrzałeś/aś zostaw proszę po sobie ślad w postaci komentarza. Będzie mi bardzo miło przeczytać każdy i postaram się odpowiedzieć na wszystkie. Będą one także świetną zachętą do dalszej pracy :D. A jeśli masz jakieś pytanie - nie bój się go zadać ;)
Grace Holloway