Strony

31 października 2015

Belén Martínez Sánchez - Dzień, w którym umarłam

Nic nie jest takie, jakim się wydaje. Zdarza się, że koniec to dopiero początek. Dla Diletty Mair wszystko zmieniło się drugiego października dwa tysiące trzeciego roku. Wtedy zrozumiała, że naprawdę istnieje życie po śmierci. Że anioły mają niewiele wspólnego z jej wyobrażeniami, a zamieszkane przez demony piekło jest czymś jak najbardziej rzeczywistym. Drugi października dwa tysiące trzeciego roku okazał się dniem innym niż wszystkie. Tego dnia Diletta Mair umarła. Czasem niebo budzi strach, a wspólny język łatwiej znaleźć z demonami. Szczególnie, gdy stajesz się jednym z nich.

Gdy zaczęłam czytać „Dzień, w którym umarłam” zaczęły pojawiać się pierwsze skojarzenia z „Demonami” Lisy Desrochers czy trylogią „Blask” Alexandry Adornetto, w którym to anioły i demony walczą o dusze oraz nie wszystko wydaje się być takie jakie myślimy, że jest.

Diletta Mair już za życia jest wyjątkową osobą, ponieważ widzi duchy. Przeciętnej urody dziewczyna nie zwraca na siebie uwagi, uczy się dobrze i pragnie wieść normalne życie. Jej skromność, wrażliwość i strachliwość bardzo przeciwstawia się z drugą główną postacią. Alois to „okrutny, zarozumiały, wyniosły, arogancki, zimny, dumny, bezwzględny, porywczy, bezduszny, nieczuły, powierzchowny, pyszny, egocentryczny” demon jakiego można tylko sobie wymyślić. Bohaterowie docinają sobie w dużej ilości i czasami wywoływał to uśmiech na mojej twarzy. Jednak także brakowało mi czegoś przy kreacji postaci a zwłaszcza przy Diletcie, gdyż dziewczyna bardzo szybko przechodzi z jednej rzeczywistości do drugiej i nie za bardzo rozpacza po śmierci, a także to, że jest tak przerażona wszystkim i non stop płacze. 

Narracja w książce jest naprzemienna. Raz obserwujemy Dilettę, by w połowie rozdziału przejść do Aloisa. Autorka robiła to dosyć płynnie. Fajnie było poznać opowieść z perspektywy dwóch stron. Jak na debiutancką książkę to muszę przyznać, że autorce udało się wykreować dosyć ciekawy świat. Anioły jako te złe, a demony nie do końca dobre, ale o wiele lepsze niż „ptaszydła” jak je nazywają i z którymi muszą walczyć. Świat podziemy także został przedstawiony w interesujący sposób, z całą tą hierarchią. Gdy myślałam, że Belén Martínez Sánchez mnie już niczym nie zaskoczy, potrafiłam nieźle się zdziwić.

Muszę przyznać, że najbardziej irytującą sprawą w całej książce było chyba tłumaczenie, ponieważ w żadnej powieści jeszcze nie znalazłam aż tylu razy słowa „bynajmniej”, które pojawia się notorycznie, tak jakby nie można było go zastąpić jakimś innym.

Książka nie jest czymś wybitnym i jak już pisałam wcześniej można mieć wrażenie, że już się to gdzieś czytało, ale potrafiła mnie wciągnąć w swój świat. Lekki język, momentami szybka akcja powoduje, że czyta się ją szybko. Powieść dla fanów paranormal romace oraz aniołów i demonów pod różnymi postaciami (do których ja też się zaliczam).

Moja ocena: 4/6

Tytuł: Dzień, w którym umarłam
Tytuł oryginalny: Lilim 2.10.2003
Seria: ---
Autor: Belén Martínez Sánchez
Premiera: 29.09.2014r.
Ilość stron: 384
Wydawca: Wydawnictwo Mira
Cena: 34,99 zł


Recenzja bierze udział w wyzwaniu: Czytam fantastykę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku/Czytelniczko!
Cieszę się, że dotarliście aż tutaj i mam nadzieję, że Wam się podoba :D A skoro już tu zajrzałeś/aś zostaw proszę po sobie ślad w postaci komentarza. Będzie mi bardzo miło przeczytać każdy i postaram się odpowiedzieć na wszystkie. Będą one także świetną zachętą do dalszej pracy :D. A jeśli masz jakieś pytanie - nie bój się go zadać ;)
Grace Holloway