Zawodowy tłumacz
otrzymuje zlecenie przekładu hiszpańskiego dziennika wyprawy, która
w XVI wieku z polecenia franciszkanina Diega de Landy wyruszyła po
święte księgi Majów. Im bardziej tłumacz ulega fascynacji
księgą, tym śmielej tajemnicze bóstwa Majów przenikają do
współczesnej Moskwy. Duszna atmosfera tropikalnej selwy zadomawia
się w arbackich zaułkach…
Tymczasem z nagłówków gazet, z wiadomości radiowych i telewizyjnych napływają niepokojące doniesienia o kolejnych kataklizmach. Zniszczenia są ogromne, a ofiar – tysiące.
Co łączy wierzenia Majów z naszym, zdawałoby się, postreligijnym postrzeganiem rzeczywistości? Czy jest jakiś związek między współczesnymi wydarzeniami a wyprawą opisaną na kartach tajemniczego dziennika? Związek ten zdaje się dostrzegać tylko jeden człowiek.
Tymczasem z nagłówków gazet, z wiadomości radiowych i telewizyjnych napływają niepokojące doniesienia o kolejnych kataklizmach. Zniszczenia są ogromne, a ofiar – tysiące.
Co łączy wierzenia Majów z naszym, zdawałoby się, postreligijnym postrzeganiem rzeczywistości? Czy jest jakiś związek między współczesnymi wydarzeniami a wyprawą opisaną na kartach tajemniczego dziennika? Związek ten zdaje się dostrzegać tylko jeden człowiek.
Z
Dmitrem Glukhovskym miałam już do czynienia za sprawą jego słynnej
książki „Metro 2033” i przez nią miała ochotę na dalsze
spotkania z tym autorem. Tym razem padło akurat na „Czas
zmierzchu”.
Pierwszymi
słowami jakie nasunęły mi się po przeczytaniu tej powieści to
„jejciu, to było mega dziwne”. Inaczej tej książki opisać się
nie da.
Głównym
bohaterem i narratorem opowieści jest trzydziestoparoletni tłumacz
mieszkający w Moskwie. Dopiero, gdy mija prawie 250 stron, czyli
ponad połowa książki, dowiadujemy się jak ma on na imię. Jest to
mężczyzna po rozwodzie, samotnik, który stroni od innych ludzi, a
także od zdobyczy technologicznych. No i jest jeszcze tajemniczy
narrator drugiej opowieści, Hiszpan – konkwistador, który w XVI
wieku przedziera się przez dziewicze lasy Jukatanu, w celu
znalezienia ksiąg starożytnych Majów.
Cała
historia dzieje się dwutorowo. Z jednej strony obserwujemy właśnie
naszego drogiego tłumacza, a z drugiej konkwistadora z kart
dziennika sprzed prawie 500 lat. Początek książki może nie jest
jakoś dziwny, lecz z każdą kolejną stroną robi się coraz
dziwaczniej, by punkt dziwaczności osiągnąć pod koniec. Razem z
tłumaczem nie mogłam doczekać się kolejnych rozdziałów
tajemniczej historii, ponieważ to one najbardziej mnie wciągnęły.
Nużyły mnie trochę opisy parzenia kawy czy snów bohatera, przez
co momentami ciężko mi się czytało. Jednak jego historia nie była
też taka zła. Można było z łatwością poczuć jego strach,
kiedy działy się te niewytłumaczalne zjawiska i samemu zacząć
się zastanawiać czy bohater na pewno nie zwariował, a to tylko
iluzja.
Jest
też ciężki język książki i dosyć długie rozdziały, które
także momentami mnie męczyły. Przydługie opisy i praktycznie bark
dialogów również nie pomagały przy czytaniu.
Jednak
Dmitry Glukhovsky w swojej powieści nie zawarł tylko majańskiej
legendy o końcu świata, którą każdy zna każdy. Porusza on także
w niej rzeczy dla nas bliskie, takie jak przemijanie, nieuchronność
śmierci, a także iluzoryczne poczucie nieśmiertelności.
Podsumowując. Opis i okładka przyciągają, ale
zawartość nie powala jakoś na kolana. Można to było pociągnąć
trochę inaczej i dodać więcej dynamizmu, zwłaszcza, gdy obserwuje
się poczynania Moskwianina.
Moja
ocena: 3+/6
Tytuł:
Czas zmierzchu
Seria:
---
Autor:
Dmitry Glukhovsky
Premiera:
9.11.2011r.
Ilość
stron: 400
Wydawca:
Wydawnictwo Insignis
Cena:
39,99 zł
Recenzja
bierze udział w wyzwaniach: Czytam fantastykę, Książkowe porządki.
Mam Metro 2033, może będzie lepsze niż "Czas..."
OdpowiedzUsuńMnie osobiście "Metro 2033" podobało mi się bardziej niż "Czas..." :)
Usuń